Odbiła mi szajba na punkcie triathlonu

Patrząc na zmagania zawodników sportowych z pozycji kibica, zastanawialiście się, jak jest po drugiej stronie? Joanna Kopycińska z Gdańska postanowiła to sprawdzić na własnej skórze. Wypożyczyła piankę do pływania, trasę rowerową przejechała na góralu i w efekcie tak się zafiksowała triathlonem, że ma w planach przygotowanie się do dystansu ½ Iron Man.

"Triathlon wciąga. Startujesz raz, a później chcesz więcej i więcej"



- Ja rozumiem popatrzeć, poklaskać, pokrzyczeć do zawodników: „dawaj, dawaj”, ale męczyć się w upale i w dodatku na czas: pływać, pedałować i biegać? No proszę Cię…
- A wiesz, jak to wciąga? Wystartujesz raz, a później chcesz więcej i więcej…

- Dlaczego w ogóle postanowiłaś wziąć udział w triathlonie?
- W grudniu 2014 roku moja przyjaciółka Ania zaproponowała, abyśmy wspólnie się zgłosiły. Ona mnie zainspirowała. Razem zaczęłyśmy przygotowania.

- Ale jak to? Pewnego dnia się obudziła i pomyślała – zapiszę się na triathlon? Przecież to trudna rywalizacja. Ty pochodzisz z Susza (woj. warmińsko-mazurskie), gdzie regularnie obywają się takie zawody, ale wcześniej nie startowałaś...
- Ja nigdy o tym nie myślałam. Widziałam, jak odbywają się zawody w Suszu i kibicowałam znajomym zawodnikom. Ania jest z Gdyni, gdzie też są starty tych zawodów. Zainspirowała się od brata, który zaczął wcześniej uprawiać ten sport. Sama biegała i postanowiła spróbować swoich sił.

- Długo Cię namawiała?
- Nikt nie musiał mnie do niczego namawiać. Chętnie się zgodziłam. Tak po prostu się zapisałyśmy. Zgłosił się także jej mąż, chociaż na początku mniej poważnie do tego podchodził niż ja i Ania. Obie starałyśmy się profesjonalnie przygotować do Triathlonu. Bardziej się tym interesowałyśmy. Chodziłyśmy na siłownię, trenerka ułożyła nam plan treningowy i nas ćwiczyła. Obecnie wszyscy razem trenujemy, planujemy i jeździmy na zawody, wspieramy się i motywujemy.

- Znaleźliście trenerkę z polecenia?
- Nie. Będąc kiedyś na siłowni, zobaczyłam wizytówkę Oli i skontaktowałam się z nią. Nam zależało na wzmocnieniu ogólnym mięśni wszystkich partii ciała. Od tego chcieliśmy zacząć. Ona zaoferowała ułożenie planu treningowego na 15 tygodni. Staraliśmy się go trzymać, ale to nie dawało nam jeszcze realnego obrazu, z czym przyjdzie nam się mierzyć na samych zawodach. Pierwszy start to mega stres. Ja w życiu nie biegałam. Pływałam odkrytą żabką. Na rowerze lubiłam jeździć, więc tylko w tym czułam się pewniej. Limit czasowy był dwie godziny i nie wiedziałam, czy się wyrobię. Przed startem pisałam e-maile do organizatorów z pytaniem, czy pozwolą mi dobiec do mety, gdy przekroczę ten czas. Nie dali mi jednoznacznej odpowiedzi i cały czas nie wiedziałam, czy ukończę, czy nie. Spięliśmy się i daliśmy radę. To było niesamowite.

- Postanowiliście wystartować także w Gdyni…
- Po Suszu odbiła nam szajba na punkcie triathlonu. Bardzo nam się spodobało. Panuje super atmosfera. To takie święto sportu. Niesamowite jest wsparcie kibiców, które motywuje do walki nawet, jak jest trudno. I te niezwykłe uczucie jak wbiegasz na metę, że dałaś radę, pokonałaś trudności, swoje słabości. Dało nam to takiego kopa, że od razu zapisaliśmy się na kolejne zawody do Gdyni, a później jeszcze w miejscowości Chodzież w województwie wielkopolskim i Chmielnie.


"Niesamowite jest wsparcie kibiców, które motywuje do walki nawet, jak jest trudno"


- Czym się kierujecie jak planujecie starty?
- Susz i Gdynia stały się naszą tradycją. Pierwszy start w tym roku był w Charzykowie na początku czerwca. Porwaliśmy się już na większy dystans: ¼ Iron Men: 950 m pływania, 45 km roweru i 10,5 km biegu.

- I tam też jest jakiś limit czasowy?
- Tak, zawsze są, ale my się już limitów nie boimy. Ja jeszcze nabawiłam się kontuzji w kolanie 2 tygodnie przed zawodami, więc było ciężko, ale się udało.

- Przetrenowałaś się…
- Być może. Co ciekawe, na tym triathlonie moją bolączką nie było kolano. Jak zsiadłam z roweru to dostałam takich skurczy mięśni czworogłowych, że nie mogłam biec. Zatrzymywałam się co chwila i próbowałam je rozciągać. Po 5 km już jakoś przeszło. Po zawodach mięśnie doprowadzałam do ładu ze dwa tygodnie, a zakwasów to miałam chyba ze trzy tygodnie. Nigdy jeszcze nie czułam takiego bólu.

- Jednak nie zniechęciłaś się i dalej startujesz w tych zawodach…
- Bo ten klimat tak wciąga, że nie potrafię sobie odmówić. Wzeszłym roku postanowiliśmy, że spróbujemy na dystansie ¼. Zaczęliśmy jeszcze więcej się tym interesować i przygotowywać bardziej profesjonalnie. Kupiliśmy sobie rowery szosowe, własne pianki. Rozpoczęliśmy naukę pływania kraulem. Dla mnie nie było to łatwe, bo miałam problem z zamaczaniem  głowy. Nie potrafiłam tego zrobić.

- Lęk?
- Nie wiem. Jak tylko się zanurzyłam, to musiałam od razu wychylić się na zewnątrz. Miałam jakąś blokadę w głowie. Nie poddawałam się i ćwiczyłam. Mąż chodził ze mną na treningi, wspierał mnie. Po około 2 miesiącach udało mi się wreszcie zanurzyć. Teraz pływam już coraz szybciej. Poprawiłam się też w bieganiu. Dietetyczka ułożyła nam odpowiedni plan żywieniowy. Muszę przyznać, że życie podporządkowaliśmy pod triathlon. Bywają dni, gdzie jest praca, trening, jedzenie i spanie. Trenowaliśmy po 5-6 razy w tygodniu. Mamy jednak wielką satysfakcję, że idzie nam coraz lepiej.


"Pokonujemy własne bariery i stajemy się coraz lepsi...To uzależnia, ale w pozytywnym znaczeniu"

- Nie miałaś czasami dość?
- Oczywiście, że tak.
- I co wtedy?
- Zaciskam zęby i ćwiczę dalej. Czasami też się odpuszcza, ale wtedy najczęściej pojawia się kac moralny, że nie było treningu.
- Ciągnie jak magnez…
- To uzależnia, ale w takim pozytywnym znaczeniu. Człowiek czuje się zdrowszy, ma energię. To napędza, gdy są gorsze dni i chce się odpuścić. Staramy się robić wszystko z rozmysłem, by się tym bawić i cieszyć. Dużo się nauczyliśmy, o sobie, swoich słabościach. Pokonujemy własne bariery i stajemy się coraz lepsi. To fajne uczucie.
- A mąż nie mówił: rzuć to, bo czasu na nic innego nie masz?
- Nie. Mąż cały czas wspiera. Jest takim, jak go nazywamy, suport teamem. Pomagał nam w kwestii organizacyjnej zarówno podczas treningów jak i zawodów, trochę jak menager (śmiech). Jego pomoc jest nieoceniona.

- Masz  jakąś radę dla ludzi, którzy chcieliby zacząć, ale uważają, że to za drogo, trudne…
- Trzeba po prostu spróbować i przekonać się, czy to nam odpowiada. My pierwszy triathlon pokonaliśmy na swoich rowerach górskich, pianki wypożyczyliśmy. Jeśli ktoś nie jest pewien czy będzie to kontynuował, to nie trzeba od razu się zabierać za profesjonalny sprzęt. Na początku lepiej zrobić to najmniejszym kosztem. A jak się człowiek wciągnie to ręczę, że już nie będzie potrzebował bodźców dodatkowych. Sam będzie się mobilizował nawet do tych trudnych treningów. Kiedyś dla mnie przepłynięcie kilku basenów było niewyobrażalne. Teraz idzie mi to sprawnie.

- Ale sport powoduje kontuzje, sama się jej nabawiłaś, może nie warto, lepiej poleżeć…
- W życiu! Ja lubię sport i od dziecka się nim interesowałam. W szkole grałam w koszykówkę. Moją drugą pasją jest żeglarstwo. Zaraził mnie tym brat. Zrobiłam nawet patent sternika. Teraz odeszło to na dalszy plan, ale staram się co jakiś czas wypływać. Co prawda, przez ostatnich kilka lat byłam mniej aktywna i cieszę się, że powróciłam do sportu. Czuję się lepiej. Treningi są wyczerpujące, ale warto słuchać swojego organizmu. On sam podpowie czy potrzebuje odpoczynku, czy może pozwolić sobie na większy wysiłek.



"Lepiej spróbować i stwierdzić, że coś nie odpowiada niż później żałować, że się nie spróbowało"


- A czy nie fajniej popatrzeć w telewizję, nie musisz się męczyć, martwić czy coś ci się nie stanie…
- No świetnie, tylko brakuje ruchu…
- Ale po co, przecież się człowiek męczy…
- Ale po zmęczeniu przychodzi taka radość i satysfakcja, że dało się radę. To uczucie na mecie jest niezastąpione…

- Rozumiem, że polecasz triathlon…
- Polecam, chociaż zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy mogą sobie na niego pozwolić. To jest sport wyczynowy, wymagający. Jeśli ktoś ma problemy ze zdrowiem, to taki wysiłek nie jest wskazany, ale dla zdrowych ludzi, którzy lubią pływać, jeździć rowerem i biegać, to jak najbardziej. Wystartuj w zawodach i przekonaj się jakie to fajne.

- Ja nie umiem pływać...
- Ja też nie umiałam i się nauczyłam. Dla chcącego nic trudnego. Lepiej spróbować i stwierdzić, że coś nie odpowiada niż później żałować, że się nie spróbowało i już nie ma takiej możliwości.

- Ty startujesz ze znajomymi. Razem łatwiej jest coś zrobić. A jak ktoś jest sam, to gdzie szukać pomocy?
- W Trójmieście działają kluby triathlonu. Każdy może przyjść i ćwiczyć pod opieką trenerów. Organizowane są też wspólne treningi biegowe, rowerowe, pływackie. W Internecie można poszukać podobnych eventów w swoim mieście. Sama byłam na takich w zeszłym roku. To ciekawe doświadczenie. Poznaje się ludzi i fachowców, którzy chętnie pomagają.

-  O czym marzysz?
- Aby móc to uprawiać jeszcze przez długie lata. Ja to traktuję jako część życia. Daje mi radość. Dzięki temu będę też dłużej żyła w zdrowiu. Oczywiście większe dystanse, to już robienie coś ponad przeciętną. Chyba też o to w tym chodzi, aby ciągle się rozwijać i pokonywać swoje granice. W ciągu roku zrobiłam duży postęp. A w niedalekiej przyszłości ½ Iron Man.

- To trzymam kciuki i wszystkiego dobrego. Dziękuję za rozmowę.
Zdjęcia: Archiwum Joasi

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Realizując podróżnicze marzenia, znaleźli miłość swojego życia

Małymi krokami idź do przodu, odkrywaj, poznawaj, działaj

Warto utulić to małe dziecko, które jest w nas