Szanuj bliźniego swego jak siebie samego
W 2017 roku do Wróżki
Teresy w Susza (woj. warm.-mazur.) przyszło więcej mężczyzn. W tym roku na
razie przeważają panie. Tak naprawdę nie płeć jest ważna, ale to, że po takiej
wizycie człowiek będący w największych tarapatach czuje się podniesiony na
duchu. Nawet zapłakana osoba zaczyna się uśmiechać. Pani Teresa wróży ponad 40
lat. Z wizytą przyjeżdżają nie tylko ludzie z całej Polski, ale i zza granicy.
- Dziękuję za rozmowę.
Zdjęcia: Freeimages
Pani Teresa prosiła o nie podawanie nazwiska. Jak ktoś chce, to ją znajdzie, a rozgłosu nie szuka...
"To my jesteśmy kowalami swojego losu. Ja mogę podpowiadać, dowartościować, pocieszyć, ale nie za kogoś życie przeżyć"
- Jak to jest z tymi
wróżbami, one się spełniają, czy nie?
- To zależy od człowieka. Niektórzy już od progu wykrzykują: jak ja pani
wierzę! Odpowiadam, że wierzyć to trzeba w Boga, a mnie to można wysłuchać. Jedni
poprzestają na tym, co powie wróżka, ale nic nie robią, tylko czekają, aż się
samo wydarzy. Jak ostrzegam przed złem, to trzeba zrobić wszystko, aby go uniknąć.
To my jesteśmy kowalami swojego losu. Ja mogę podpowiadać, dowartościować, pocieszyć,
a jak trzeba, to i kopniaka dać, ale nie za kogoś życie przeżyć. Raz kobiecie
przepowiedziałam rozwód, a później dowiedziałam się, że rozpowiada, iż nie ma
sensu się starać w związku, bo wróżka powiedziała, że to i tak się rozpadnie. Teraz
mówię inaczej, że może się wam nie udać, ale zmian dokonywać, jak się będzie
tego pewnym na 200 procent. Musiałam się nauczyć co komu wolno powiedzieć. Mądrego
to trzeba uskrzydlać do bólu, bo dobro pomnaża dobro, a zło pomnaża zło. Głupiemu
nawet jak bym młotkiem tłumaczyła, to nic nie zrozumie.
- O co ludzie pytają?
- Na szczęście o wygrane w totka już coraz rzadziej.
- Kiedyś częściej?
- Tak. W ciągu tych wszystkich lat może u trzech osób w losie to ujrzałam i faktycznie wygrały. Poza tym to cieszę się, że pytają o miłość. Rozwodnicy i młodzi i starsi. Najbardziej mnie boli, że młode kobiety nie znają słowa szacunek i nie umiem ich tego nauczyć. Patrzą głównie na pieniądze, a to na dłuższą metę nie daje szczęścia. Jak panie biorą sobie panów starszych 15-20 lat, to walczę z nimi, by tak nie robiły, bo po 5 latach przychodzą z płaczem, że im nudno. Oczywiście są różni ludzie i różne przypadki, ale to wyjątki. O dzieci częściej zapyta mężczyzna. Dziewczyn to rzadko interesuje. A o zdrowiu jakoś młodzi zapominają.
- Tak. W ciągu tych wszystkich lat może u trzech osób w losie to ujrzałam i faktycznie wygrały. Poza tym to cieszę się, że pytają o miłość. Rozwodnicy i młodzi i starsi. Najbardziej mnie boli, że młode kobiety nie znają słowa szacunek i nie umiem ich tego nauczyć. Patrzą głównie na pieniądze, a to na dłuższą metę nie daje szczęścia. Jak panie biorą sobie panów starszych 15-20 lat, to walczę z nimi, by tak nie robiły, bo po 5 latach przychodzą z płaczem, że im nudno. Oczywiście są różni ludzie i różne przypadki, ale to wyjątki. O dzieci częściej zapyta mężczyzna. Dziewczyn to rzadko interesuje. A o zdrowiu jakoś młodzi zapominają.
- Jak Pani myśli, w
jakim kierunku ludzie zmierzają?
- Do samozagłady chyba. Ta złość i nienawiść w ludziach do niczego dobrego nie
prowadzi.
- A z czego ona
wynika?
- Młodzi nie są wychowani. Nie ma tak, że się dziecko przytuli, pobawi się z
nim. Nieustannie się je odpycha, a w zamian kupuje gry, w których pełno
przemocy. Wszystko dziś możemy kupić, ale nie umiemy okazać miłości i czułości.
I jak się dziecku mówi, że się je kocha, to ono nie rozumie, co to znaczy. Później
wszyscy rywalizują ze sobą o wszystko. Jeden drugiemu zazdrości. Obserwuję te
rodziny i mi tak przykro.
- Nie umiemy ze sobą
żyć...
- Mam wrażenie, że kiedyś to ludzie lepsi byli, pomagali sobie, cieszyli się
wspólnie, a teraz już nie ma tak. Ale dla garstki tych dobrych świat istnieje. Tak
to by już dawno runął. Przychodzą tutaj różni ludzie i dobrzy i źli. Ja staram
się nie oceniać, ale ich zrozumieć. Każdemu próbuję dobrze podpowiedzieć, co
może zrobić, aby było lepiej.
- Pamięta Pani swoje
początki?
- Ja już jako dziecko miałam ciągotki, ale jak tatuś żył, to zabraniał mi bawić
się kartami. W zwykłej talii kart widziałam zamiast figur rodzinę, innych
ludzi, jakieś zdarzenia. Wyczuwałam też czy ktoś jest dobry, czy zły. Początkowo
tego nie rozumiałam i bałam się komuś powiedzieć. Jak miałam 20 lat, to odwiedził mnie kolega i
mówił, że był u wróżki. A ja mówię, co ty Jasiu, gdzie ty jeździsz, dawaj, ja
ci powróżę. To był pierwszy raz, gdy pokazałam, że umiem. Wszyscy byli zdziwieni.
Później dowiedziałam się, że taki dar miał także tatuś i jego brat.
- A sobie Pani karty
kładzie?
- 26 lat temu zobaczyłam, że syn umrze i nie mogłam tego uniknąć. Od tamtej
pory tego nie robię. Wolę innym wróżyć. Jak widzę, że się człowiek boi, to go
kocham za to. Tylko głupi się nie boi.
- Przyjeżdżają do
pani mieszkańcy z Polski i zza granicy. Nie dziwię się, z Panią się tak lekko
rozmawia…
- Ludzie jak do mnie przychodzą, to dziwią się, że wyglądam normalnie. Myślą,
że powinnam mieć długie paznokcie, kłaki, nosić peleryny. To jest wyobrażenie wróżki. Nie wierzą, że może to być ktoś,
kto ma dom, rodzinę. Inni, zwłaszcza tarociści, wydziwiają. Stawiają jakieś
kule, ubierają się dziwnie. A ludzie różnie reagują. Jak wieje wiatr, to
słychać u nas bujającą się antenę. Raz jedna kobietka się wystraszyła i pyta,
czy to są moje duchy (śmiech). Zabawne jest, jak idę ulicą, to inni mi się
kłaniają w pas, bo boją się, że ich w żaby pozamieniam. A ja bym chciała, aby
oni wszyscy szczęśliwi byli i mniej zła na tym świecie było.
- Nie ma Pani czasami
dosyć przeżywania tych wszystkich losów?
- Bywa różnie. Czasami mnie to wszystko
męczy i wyłączam się na dwa tygodnie. Później jednak się zastanawiam, czy ktoś
tam nie płacze i mnie nie potrzebuje, więc wracam. A jak trafia się taki
człowiek, który mnie uskrzydla, to wiem, że będę tutaj siedziała już do końca.
Mogą uważać mnie za nawiedzoną, ale ja cieszę się, że pomagam. A jak ktoś
przychodzi zapłakany, a wychodzi uśmiechnięty, to wiem, że warto.
"Ludzie szanujcie się. Możecie mieć pieniądze, mercedesy, ale nie zapominajcie, że obok jest człowiek. To największa wartość"
- A jak Pani poznała swojego
wspaniałego męża Mariana?
- To jest miłość jak z bajki. Kiedyś po drzewo jeździło się na tartak do Iławy.
Pewnego dnia pojechałyśmy tam z mamusią. Przyszedł kierownik zmiany i się
mądrzył, że nie tak się układa drewno. To odparowałam, by sam sobie robił, a
ode mnie się odczepił. On tak na mnie popatrzył i mówi, ty to będziesz moja
synowa. A ja dobrze, nie ma sprawy. I oprowadzał mnie po tej hali i mówił
wszystkim, że ja będę jego synową. Jak do domu wracałyśmy, to mamusia
powiedziała, że ten pan ma syna w wojsku. Zamarłam. W końcu przyjechali do nas.
Nie pamiętam, ile minut my się wtedy widzieliśmy, ale jak odjechali, to ja do
swojego tatusia mówię, że to będzie mój mąż. Tatuś pomyślał, że mi chyba
psychiatry potrzeba. Ale to był jedyny facet, od którego nie czułam zła. Maryś pojechał
i się nie odzywał. Pewnego razu przyszedł list, że chce przyjechać. Zgodziłam
się. On jak wszedł, to nie przywitał się tylko zapytał: czekałaś na mnie?
Czekałam, odparłam. Okazało się, że zniknął, bo miał się żenić, też z Tereską.
Wszystko odwołał i przyjechał. I tak został.
- I jaka jest recepta
na szczęśliwe małżeństwo?
- Mój tatuś zawsze powtarzał, że mężczyzna musi prawdziwie kochać, szanować i
zarabiać pieniądze. Miał w tym rację. Kobiety są inne, dla gniazda rodzinnego
wiele zrobią. Trzeba też nauczyć się mówić „MY”. Wtedy i kłócić się można i godzenie
przyjemne. Różnie w życiu bywa, ale jak miłość jest, to się razem przetrwa. Mnie
się wydaje, że mój mąż kochał mnie jak wariat, a ja starałam się do bólu go
szanować i teraz takie uczucie w tym moim sercu wielkie, że życie bym za niego
oddała w 5 minut, nawet po tylu latach. I ktoś mi powie, że na starość to
przyzwyczajenie. Nieprawda. Jak jest miłość, to będzie do śmierci, a jak nie ma,
to nie będzie nigdy. Jesteśmy 44 lata razem. Mówię do Marysia, że ma się nie
wygłupiać. Do 50 rocznicy musimy dociągnąć, żeby sobie drugie wesele urządzić.
- Co by Pani chciała
powiedzieć ludziom?
- Żeby byli ludźmi. Niech mają zdrowie, pieniądze, niech jeżdżą mercedesami czy
innymi wynalazkami, ale niech nie zapominają, że obok jest człowiek. Nie ważne
czy wierzymy, czy nie, ale powinniśmy żyć zgodnie z przykazaniem: „szanuj
bliźniego swego, jak siebie samego”. To jest moje motto. Jak będziemy tego
przestrzegali, to świat będzie piękny. I bądźmy jeszcze życzliwsi. Nawet jak
ten dobry trafia na ludzi, co by mu krzywdę wyrządzili, to i sam robi się zły. Kochani,
trzeba się opanować, bo coraz więcej ludzi wykształconych, coraz lepiej nam
finansowo, a my w zasadzie na te drzewa wracamy i jeszcze o ogień będziemy walczyć.
- A o czym Pani
marzy?
- Żebyśmy jak najdłużej byli razem z Marysiem, a bratanica szkołę skończyła. I
niech głowę jak najdłużej sprawną mam, abym mogła pomagać ludziom, bo ich
zostawić nie chcę.
- A czego Pani
życzyć?
- Zdrowia i żeby ludzie rozumieli, co do nich mówię.
- Dziękuję za rozmowę.
Zdjęcia: Freeimages
Pani Teresa prosiła o nie podawanie nazwiska. Jak ktoś chce, to ją znajdzie, a rozgłosu nie szuka...
Komentarze
Prześlij komentarz