Nie marnujmy okazji, jakie nam się trafiają. Do dzieła!

Adrianna Zawadzińska z Malborka uważa, że wózek inwalidzki to SZCZĘŚCIE. Dzięki niemu pojawiły się przed nią nowe możliwości. Wygrała konkurs i została Miss Polski na Wózku. Jest bardzo zajęta. Prowadzi bloga, przygotowuje się do wyjazdu do Kenii, gdzie będzie uczyła tamtejszych ludzi jak zorganizować takie wybory. Choruje na rdzeniowy zanik mięśni. Jak sama przyznaje to jej życiowy przyjaciel, z którym relacja bywała bardzo różnorodna. Nie ma do niego żalu, wręcz przeciwnie korzysta w pełni z życia.


„Tytuł Miss to taka wisienka na torcie. Sam udział w wyborach to wspaniała przygoda”
Fot. Marta Kuśmierz/Fundacja Jedyna Taka



- Dlaczego postanowiłaś wziąć udział w wyborach miss?
- Ja wiem o nich już od pierwszej edycji. Było to bardzo nagłośnione i mnie zainteresowało. Wedy jeszcze chodziłam, wspierając się kulami. Z tego też powodu nie mogłam wziąć udziału. Okazało się jednak, że do czwartej edycji już usiadłam na wózek i się zgłosiłam.
- Rozumiem, że zamiast rozpaczać z powodu swojego stanu, to łapałaś pojawiającą się okazję…
- To był taki impuls. Nie siedziałam w domu, załamując się, tylko od razu działałam z grubej rury. Przefarbowałam włosy na blond, zaczęłam pisać bloga, zgłosiłam się do konkursu Miss Polski na Wózku, który organizuje Fundacja Jedyna Taka.

- Co pomyślałaś, jak usłyszałaś, że to Ty wygrałaś?
- Szczęście, ale też zdumienie. Ja się nie nastawiałam na to, żeby wygrać…
- Nie? To po co brać udział w takim konkursie?
- Wygrana to taka wisienka na torcie. Dla mnie sam udział to już wspaniała przygoda. Poznałam niesamowitych ludzi. Byłyśmy na zgrupowaniu, gdzie odbywały się różne sesje fotograficzne, uczono nas sztuki makijażu, miałyśmy spotkania z trenerami. Uważam, że każda zasługiwała na tytuł. Polubiłyśmy się i zżyłyśmy. Nie było między nami rywalizacji. Wręcz przeciwnie, pomagałyśmy sobie i się wspierałyśmy. Z jednej strony ogromnie cieszę się z wygranej, ale z drugiej czułam się dziwnie, że ja mam wszystko, a one już nie. Takie są jednak zasady i na to nie mamy wpływu.

- Dużo się u Ciebie dzieje: spotkania, wywiady, wyjazdy…
- Ja się na wiele godzę, bo to niesamowite móc doświadczać nowych, ciekawych rzeczy. Trwają przygotowania do wyborów Miss Świata na Wózku. Odbędą się one w Warszawie w październiku 2017 r., gdzie będę reprezentowała nasz kraj. Mamy zaproszenie do Kenii. Tamtejsi organizatorzy chcą, byśmy im pokazali, jak przeprowadzić taki konkurs. Nie we wszystkich państwach on się odbywa. Z dumą mogę przyznać, że w Polsce jest na wysokim poziomie. Cieszę się z wyjazdu, bo też o to w chodzi, aby zmieniać ten świat.


„Ja się na wiele godzę, bo to niesamowite móc doświadczać nowych, ciekawych rzeczy”


- Rozumiem, że polecasz innym udział w konkursie?
- Bardzo. Jak będzie kolejna edycja, to niech dziewczyny się nie zastanawiają, tylko idą na żywioł i po prostu próbują. W życiu trafiają nam się różne okazje i szkoda je marnować. Do dzieła!
- A warto iść w życiu na żywioł? A jak się coś nie uda, to co?
- To mówi się trudno i żyje dalej. Jak się coś nie udaje, to widocznie tak miało być, a to jest dla nas jakaś lekcja. Ja nie dramatyzuję, jeśli pewne sprawy nie idą po mojej myśli. Wyciągam wnioski, uczę się na tym doświadczeniu i idę mądrzejsza przez życie.

- Prowadzisz bloga, Adrianna Feathers, który traktuje o sprawach duchowych. Na co dzień jesteś w blasku fleszy. Łączysz w sobie dwie skrajności…
- To prawda. Z drugiej jednak strony jest to fajne, że mogę poznawać takie dwa odmienne światy. Wydaje mi się, wbrew pozorom, że jeden może przenikać przez drugi. Medytacja i to, co w naszej głębi, jest mi bardzo bliskie. Pomaga mi też przetrwać różne sytuacje. Chociażby sama gala. Inne kandydatki się stresowały. Ja podeszłam do tego na luzie, bo sama możliwość bycia tam była dla mnie wspaniałym przeżyciem. Fajnie też zdobywać nowe doświadczenie, czyli oderwać się od tego, co mamy na co dzień i poznać, chociażby ten świat reflektorów.

- Przejmujesz się opiniami innych?
- Nie. Gdyby tak było, to nie wzięłabym udziału w wyborach miss. Pojawiają się hejty. Ludzie z łatwością krytykują, obrażają. Mają pretensje, że ta wygrała, a nie inna, że ta źle wygląda, a tamta jeszcze inaczej. Mówią to osoby, które same ze sobą są nieszczęśliwe. Zadowoleni innym pożyczą szczęścia, a jak zwrócą uwagę, to jest ona sugestią, nad którą warto się zastanowić.


„Jak coś się nie udaje to wyciągam wnioski, uczę się na doświadczeniu i idę dalej mądrzejsza”


- Kiedy dowiedziałaś się o swojej chorobie?
- Byłam bardzo żywiołowym dzieckiem. Chodziłam na tańce, w domu mało bywałam. Mając  7 lat, coraz częściej się przewracałam, nawet idąc prostą drogą. Lekarze standardowo sądzili, że to płaskostopie. Nosiłam wkładki, ale dalej się przewracałam. Dopiero jak miałam 10 lat, zdiagnozowano, że mam rdzeniowy zanik mięśni. Przy wypisie ze szpitala dostaliśmy kartkę z ćwiczeniami, które miałam wykonywać w domu i radź sobie człowieku. Wtedy nie było, jak dziś, dużo informacji na ten temat. Nie było forum w sieci, gdzie można było porozmawiać z innymi, którzy na to chorują. Udostępniono tylko skąpą informację, od której szło się załamać. Każdy z nas ma coś przeznaczone. I widocznie taka jest moja droga, więc się nie załamuję.

- Takie podejście chyba jednak trochę czasu zajęło?
- Od początku słyszałam, że choroba jest niewyleczalna, nic się z tym nie da zrobić, jedynie opóźnić skutki, które i tak nastąpią. Nie było wsparcia, tylko trzeba było radzić sobie samemu. Wtedy różne myśli przychodzą do głowy. Zwłaszcza gdy dorastałam lub jak coraz trudniej mi się chodziło. Miałam jednak szczęście, bo moja rehabilitacja odbywała się nietypowo. Mój wujek prowadził ze mną ćwiczenia połączone z tai-chi i jogą. Na końcu zawsze medytowaliśmy. Uczyło mnie to patrzenia na siebie nie tylko jak na ciało, ale coś głębszego i wartościowszego. Zresztą otoczona jestem rodziną i przyjaciółmi, którzy nie traktowali mnie jak kogoś gorszego. Przez to nigdy nie miałam kompleksów na tym punkcie. Odczuwalne to było w momentach, gdy nie mogłam sobie z czymś sama poradzić. Ja zawsze miałam wielką chęć pomagania innym i trudna była dla mnie świadomość, że nie mogę czegoś zrobić i teraz mi trzeba pomóc. Słyszałam jednak ciekawy wykład, który uzmysłowił mi, że to nie jest nic złego. Skoro mnie cieszy pomaganie innym, to ktoś także czerpie radość z tego, że w czymś mnie wesprze. Gdyby nie było takiej możliwości, to nie wiedzielibyśmy jakie to fajne.

- Można wnioskować, że to, co nas spotyka, w pewien sposób da się przekuć na jakąś wartość…
- Mój tata się śmieje, że gdyby nie ten zanik mięśni to by córki już dawno nie miał. W gimnazjum byłam bardzo aktywna i uczęszczałam na różnorodne zajęcia i zapewne szybko bym wyfrunęła z gniazda. A tak rodzice dłużej mieli mnie blisko siebie. Ja żartuję, że wychodziłam się na zapas, wybawiłam się na zapas, więc nie mam poczucia, że coś mnie minęło. A moja obecna sytuacja też ma swoje uroki.  Mogłam wziąć udział w wyborach miss, które otworzyły przede mną nowe perspektywy. Poznaję wspaniałych ludzi, których może nigdy nie miałabym okazji znać. Dzięki konkursowi coraz więcej uwagi zwraca się na potrzeby takich jak my. A to sprawia, że ten świat idzie do przodu, nasza świadomość się powiększa, a my jesteśmy coraz lepsi.


„Czasami coś wydaje się nieszczęściem, a tak naprawdę może pozwolić doświadczyć niezwykłego”


- Wiesz, to co mówisz, jest niesamowite. Ludzie zdrowi łatwo się załamują, a Ty się cieszysz…
- Dzisiaj ludzie tak bardzo przywiązani są do rzeczy materialnych i gdy je tracą, to nie umieją sobie z tym poradzić. Nie wierzą, że sami są wielką wartością. Poznałam Angelikę, która też ma rdzeniowy zanik mięśni. Mówi, że nie odkłada niczego na później, tylko robi to teraz. Osoby chore mają większą świadomość, że ten obecny czas trzeba wykorzystać jak najlepiej, bo nie wiadomo co będzie jutro. Czasami coś wydaje się nieszczęściem, a tak naprawdę może pozwolić doświadczyć czegoś niezwykłego. Często za bardzo skupiamy się na tym, czego nie mamy lub porównując się z innymi, źle siebie oceniamy. Ludzie potrafią przystosować się do wielu sytuacji. Okazuje się, że są wtedy bardzo kreatywni i wymyślają niesamowite rzeczy. Trzeba po prostu zastanowić się chwilę i poszukać rozwiązań. Wydaje mi się, że takie skrajne sytuacje są po coś, zmuszają nas do szukania sensu życia.

- A jaki, według Ciebie, jest sens życia?
- Żyć nie tylko dla siebie, ale także dla innych. Mam nadzieję, że nastanie taki czas, że nie będziemy na drugiego człowieka patrzeć jak na wroga. Będziemy chcieli, aby wszyscy byli szczęśliwi. I zaczniemy wykorzystywać życie na sto procent, bo ono szybko ucieka. Ludzie łatwo się załamują, bo od dziecka niektóre rzeczy wpaja nam się jako wielkie problemy, np. brak pracy. A w tym czasie może wydarzyć się coś cennego. Ważne jak go wykorzystamy. Czasami płaczemy z błahych powodów. A porażki się zdarzają i one powinny nas uczyć, a nie dołować.

- Naprawdę myślisz, że wszystko, co nam się przytrafia, ma jakiś sens?
- Tak uważam. I wierzę w prawo karmy, że to, co wysyłam, to wraca. Myślę też, że człowieka spotyka tyle, ile jest w stanie udźwignąć. Czasami myślimy, że ktoś ma jakąś tragedię, ale on jest silny i da sobie radę. Dla niektórych wózek inwalidzki to dramat. Mam chorobę postępującą i dla mnie jest wolnością. Jestem na nim od roku i przez ten czas wydarzyło się więcej niż przez dwa lata chodzenia o kulach. Dzięki niemu mam więcej możliwości. No bo co, z tego powodu miałabym nie żyć? Nie ma takiej opcji. Życie jest niezwykłe i wiele jeszcze przede mną więc jak nie dojdę, to dojadę. I to jest niesamowite, że cokolwiek by się nie działo to naprawdę mamy wiele możliwości. Musimy tylko uwierzyć, że jesteśmy wartościowi.


„Życie jest niezwykłe i wiele jeszcze przede mną więc jak nie dojdę, to dojadę”
Fot. Dawid Fuz/Fundacja Jedyna Taka


- A jak zacząć taką pracę nad sobą? Jak zrobić ten krok?
- Ja zaczęłam czytać książki o tym, co mnie interesuje. W dramatycznych chwilach, np. gdy zmarł mój dziadek, zaczęłam szukać odpowiedzi na dręczące mnie pytania dotyczące przemijania. Następnie poznawałam ludzi, którzy mieli dużą wiedzę. Mówi się: szukajcie, a znajdziecie. I tak faktycznie jest. Najważniejsze jest chcieć. Wtedy ze wszystkim da się radę.

- Ludzie często mówią, że nie wiedzą, czego chcą…
- To znaczy, że nie znają siebie. Przede wszystkim trzeba zaakceptować i pokochać siebie. Dostrzeżemy wtedy wiele możliwości, jakie są dookoła nas. Nic nikomu się w życiu nie należy z automatu. O wszystko musimy zawalczyć. Każdy ma w życiu chwile słabości. Chodzi o to jednak, aby się nie poddawać i jak jednego dnia zwątpimy, to kolejnego powinniśmy zawalczyć. Nikt za nas życia nie przeżyje. Jeżeli już tutaj jesteśmy, to musimy wziąć odpowiedzialność i zrobić wszystko najlepiej jak potrafimy.

- O czym marzysz?
- Śmieję się, że o oświeceniu. Nie mam raczej czegoś sprecyzowanego. Ja nadal szukam jeszcze swojej drogi, dlatego tak chętnie podejmuje się różnych wyzwań. Lubię przygody, a w dzisiejszym świecie jest tak wiele możliwości. 

- A może życzyć Ci zdrowia?
- Cały czas pojawiają się nowe wynalazki medyczne. I często słyszę, że może za dwa lata… Przez dwa lata to ja mogę wiele rzeczy innych doświadczyć niż liczyć na cud.
- Czyli nie zakładasz, że jak będziesz chodzić, to…?
- Gdybym żyła tylko takimi myślami to nie doceniałabym to, co mam teraz. Gdybym teraz miała pewność, że będę chodziła, to nie wzięłabym udziału w wyborach miss na wózku, bo myślałabym, że to nie jest w porządku. Jeśli tak się stanie, to fajnie. Nie ma jednak gwarancji dlatego sytuację, jaką mam w tej chwili wykorzystuję na maksa i działam. TERAZ jestem szczęśliwa. Co będzie jutro, to dopiero los pokaże.

- Dziękuję za rozmowę.
Zdjęcia: archiwum Adrianna Zawadzińska

Komentarze

Popularne posty