Gdyby świat miał stanąć w miejscu, to ja jestem już teraz szczęśliwa

Anna Graczkowska potrafi uszyć dosłownie wszystko. Nie rezygnuje ze zlecenia, nawet gdy klienci mają, zdawałoby się, nierealne pomysły. Wyczarowała już niezwykłą suknię ślubną, namiot dla dzieci, ozdoby, a teraz w świątecznym klimacie pojawiają się choinki, bombki, gnomy. A zaczęło się od pewnego starego fotela…

- Trzy lata temu znalazłam na sprzedaż fotel, w stylu Ludwika XVI. Pokazałam go mężowi, Wojtkowi, który jest stolarzem. Ocenił, że jest zrobiony z bardzo dobrego drewna. Wymyśliłam, że mogłabym go ciekawiej obszyć. Dokonaliśmy zakupu. Tydzień nad nim pracowaliśmy. Efekt był zdumiewający. Jest naszym ulubionym meblem w sypialni. Podesłałam nawet zdjęcie poprzedniej właścicielce i chciała go odkupić. Tak bardzo się jej spodobał. 


„Lubię wyzwania i chętnie się ich podejmuję. Nie poddaję się, nawet gdy temat jest trudny. Dlatego jestem dumna, gdy wychodzi coś fajnego, z czego ludzie są zadowoleni”



- A skąd czerpiesz inspiracje do swoich prac?
- Czytam książki, przeglądam gazety. Internet jest kopalnią pomysłów. Klientki proszą o wykonanie konkretnych rzeczy. Znajoma koleżanki wymyśliła suknię ślubną, której nie mogła nigdzie kupić i nikt nie potrafił jej uszyć. Zgłosiła się do mnie. Zajęło nam to trochę czasu, ale się udało. Wyszła prześlicznie. Sama zaskoczyłam się, że coś takiego potrafię zrobić. Lubię wyzwania, więc chętnie się ich podejmuję. Nie poddaję się, nawet gdy temat jest trudny. Rzadko odmawiam, chyba że nie mam odpowiednich materiałów. Dlatego jestem dumna, gdy wychodzi coś fajnego, z czego ludzie są zadowoleni.

- Jak to się stało, że zainteresowałaś się szyciem?
- Mam wrażenie, że zajmuję się tym od zawsze. Pierwszą rzeczą, jaką uszyłam, był worek na kapcie. Zrobiłam go, gdy miałam 6 lat, siedząc u mamy na kolanach. Lubię to robić. Oczywiście były przerwy, nawet roczne, ale co jakiś czas wracałam do tego zajęcia. Z szyciem też związane były moje prace, zarówno w Polsce, jak i w Anglii. Jak zajmowałam się tym zawodowo, to już w domu nie miałam na to ochoty. Chciałam odpocząć.

- A co Ty najbardziej lubisz szyć?
- Może z sentymentu moimi ulubionymi pracami są te w stylu ludowym. Znajomi żartują, że nasz dom można z daleka rozpoznać, bo wiszą w nim firanki kaszubskie. Cały czas się rozwijam, więc umiem też szyć w stylu łowickim czy góralskim.

- Dlaczego postanowiliście wyjechać do Anglii?
- Jak mieszkaliśmy w Polsce, to było nam ciężko. Trójka dzieci, trudno z pracą. Mąż wyjeżdżał za granicę, ale rozłąki były straszne. Pewnej zimy, 8 lat temu, zaczęliśmy rozważać, czy on zostaje, czy wyjeżdżamy wszyscy razem. I pojawiła się w Anglii możliwość pracy dla mnie, jako szwaczki. Pojechałam najpierw sama. Później dołączył Wojtek z dziećmi, a na końcu najstarsza córka z babcią.

- Tęsknicie za Polską?
- Oczywiście. Jesteśmy Polakami i w domu rozmawiamy w ojczystym języku. Wielu naszych znajomych już wróciło do kraju. Gdy my pytamy dzieci czy wracamy, to oni tego nie rozumieją. Dla nich życie jest tutaj. Córka Weronika ma 18 lat i chce studiować na prestiżowej uczelni w Anglii. Nela ma 11 lat, Staś - 9, a Antek - 4. Oczywiście wakacje spędzamy w Polsce, ale tych kilka wizyt, które krótko trwają, nie sprawią, że będą chcieli wywrócić swoje życie do góry nogami i się wyprowadzić. A co będzie później? Zobaczymy.

- Prowadzisz w Anglii własną firmę. Skąd taki pomysł?
- 5 lat temu zmarła nam córka. Była wcześniakiem jak wszystkie nasze dzieci.  Po urodzeniu, gdy była w szpitalu, otrzymaliśmy wiadomość, że zachorowała. Po dwóch dniach odeszła. Popadłam w depresję. Ciężko było mi się pozbierać. Musiałam czymś się zająć, aby nie siedzieć bezczynnie. Zaczęłam szyć. Wykonanymi rzeczami obdarowywałam rodzinę, najbliższych, przyjaciół. Zainteresowanie robiło się coraz większe. Mąż zaproponował otwarcie działalności. Zaczynaliśmy od strony na Facebooku: Handmade by Anna Graczkowska. Tam pokazywałam swoje prace. I te komentarze, które zaczęły się pojawiać, to był miód na moje zranione serce. Dowartościowało mnie to, poczułam się pewniejsza siebie i jeszcze bardziej chciałam się tym zajmować. Założyłam firmę. Pierwszą maszynę kupił mi mąż w prezencie. Na drugą pożyczyła mi mama. I tak powoli się rozkręcało. Ja też się rozwijałam. Zachłysnęłam się tym wszystkim i byłam zadowolona.

- Robiąc to co lubisz, to z pewnością łatwiej jest Ci pogodzić obowiązki domowe z pracą …
- Tak, bo pracę mam w domu. A szyję, gdy Wojtek może zająć się dziećmi, albo w międzyczasie, gdy czekam na Antka w przedszkolu. Firma jest od roku, a zamówień jest coraz więcej. To takie wspaniałe. W tym roku, po raz pierwszy, postanowiliśmy wziąć udział w takim jarmarku świątecznym. Tak naprawdę nie było miejsca, ale jedna osoba zrezygnowała i nam się udało tam dostać.  Napracowaliśmy się, bo chciałam, aby to dobrze wypadło. To było świetne doświadczenie. Usłyszałam dużo miłych komentarzy, zawarłam nowe znajomości. Pojawiają się nowe propozycje do szycia. Uwielbiam to robić.

- A jak przygotowania do Świąt?
- W Anglii świąteczny klimat panuje dużo wcześniej niż w Polsce. Nawet choinkę ubieramy tydzień przed, a nie w Wigilię, jak w Polsce, ale tylko dlatego, że dzieci żalą się, że wszyscy inni znajomi już dawno mają udekorowane drzewka, a oni nie. W tym roku też wcześniej zaczęłam przygotowania, bo chciałam wszystkim bliskim zrobić prezenty. Wigilię robimy w polskim stylu, pierwszy dzień Świat już w angielskim, gdzie jest indyk i tutejsze potrawy. A drugi dzień to w Anglii czas na przeceny więc wszyscy udają się na zakupy.


„Trzeba walczyć o swoje marzenia, a nie poddawać się z powodu jakiejś nieobiektywnej opinii. Ja robię to, co kocham i jestem zadowolona”


- A co polecisz innym, którzy chcieliby założyć firmę, ale się boją?
- Ja też się bałam. Zwłaszcza krytyki. W Internecie fala hejtu jest ogromna. Ludzie zakładają fikcyjne konta, aby tylko wyładować swoją frustrację . I nie raz czytałam, że moje prace to szajs. Odpowiadałam, że dziękuję za komentarz, ale nie wdawałam się w polemikę, bo hejtem hejtu się nie zwalczy. Mam fajnych klientów, dla których chcę szyć i wiem, że im się podoba, a to najważniejsze. Oczywiście zdenerwuję się, gdy coś wyczytam negatywnego, ale to chwilowe i odpuszczam. Trzeba walczyć o swoje marzenia, a nie poddawać się z powodu jakiejś nieobiektywnej opinii. A ja, nawet gdybym miała szyć tylko dla siebie i swoich bliskich, to będę to robiła, bo to daje mi radość.

- A masz chwile zwątpienia?
- Oczywiście. Mam jednak wielkie szczęście, że mąż podziela moją pasję i nawet gdy są momenty, że najchętniej wszystko bym rzuciła, to on mnie wspiera i motywuje. Pomaga mi też w wielu rzeczach. Mówi np.: „odpocznij sobie teraz; jutro wstanie nowy dzień i na nowo będziesz szyła, bo przecież to kochasz”, albo „masz wspaniałe klientki, chyba nie chcesz ich zawieść; chociaż dokończ, co zaczęłaś”. I dalej już idzie.


„Mam szczęście, że mąż podziela moją pasję i nawet gdy są momenty, że najchętniej wszystko bym rzuciła, to on mnie wspiera i motywuje”


- Jakie masz plany na 2018 rok?
- Chcę kupić nową maszynę, hafciarkę z programem komputerowym. Zarobione z szycia pieniądze, postanowiliśmy z mężem, że przeznaczamy na obóz terapeutyczny dla Antka. On nie mówi, a taki turnus rehabilitacyjny, by mu pomógł. Kosztuje 5 tysięcy złotych i odbywa się w Polsce. Ponieważ mieszkamy w Anglii, to nie przysługuje nam dofinansowanie. Trwa 2 tygodnie. To dla nas też duże wyzwanie logistyczne. Dwójka dzieci będzie w tym czasie w Anglii. Wymaga to urlopu obojga dziadków więc to cudowne, że nam pomagają. Chcemy spróbować. Musimy jeszcze dozbierać pieniędzy, ale wierzę, że się uda.

- O czym marzysz?
- Nie chcę jakiś wielkich rzeczy. Nawet gdyby wszystko miało stanąć w miejscu to teraz jest fajnie. Przede wszystkim jestem mamą i żoną. I chcę, by moja rodzina była w komplecie, zdrowa. By mieli dach nad głową. Mam pracę, którą kocham i wyrozumiałych klientów. Terminy ustalamy tak, aby w razie czego mieć zapas na realizację. Bardzo im za to dziękuję. Wciąż się rozwijam, nabieram ciekawych doświadczeń, poznaję nowych ludzi, którzy mnie inspirują. Chcę po prostu dalej to robić.


„Mam swoje szczęście tuż obok i robię to, co kocham.  Nawet gdyby wszystko miało stanąć w miejscu to teraz jest fajnie”



- Czym jest dla Ciebie szczęście?
- To moja rodzina, która jest dla mnie najważniejsza. Antek ma autyzm, a Staś zespół Aspergera. Nie uważam, że moje dzieci są chore. Są niepełnosprawne, to prawda, ale dają mi dużo radości. W nich jest moja siła i jestem dumna, że je mam. Mam swoje szczęście tuż obok i robię to, co kocham.  Szczęście jest też w małych krokach, gestach, uśmiechu. W byciu razem.

- Dziękuję za rozmowę. I życzę wszystkiego, co najlepsze.

Zdjęcia: archiwum Ani

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Realizując podróżnicze marzenia, znaleźli miłość swojego życia

Małymi krokami idź do przodu, odkrywaj, poznawaj, działaj

Warto utulić to małe dziecko, które jest w nas