Szczęście jest wolną wolą robienia tego, co chcemy

Patryk Chyliński z Pruszcza Gdańskiego w bardzo krótkim czasie zaistniał w świecie artystycznym. Łączy świat rzeczywisty z cyfrowym. Eksperymentuje, bawi się muzyką, czujnikami czy sterownikami tworząc sztukę generatywną. Dla jednych jego dzieła są zachwycające, dla drugich zaskakujące a dla innych bez sensu. Jak sam przyznaje, odbiór ludzi nie jest dla niego tak ważny, jak sama możliwość wyrażania swoich emocji. A źródłem jego inspiracji jest skrywany w sobie lęk. 


"Tworzenie w duchu generatywnym dało mi możliwość wyrażania tego, co czułem. Nie wszyscy to rozumieli, ale każdy ma też prawo do odbierania sztuki na swój sposób"



- Patryku, jak to się stało, że zostałeś artystą?
- Od dziecka miałem możliwość tworzenia. To, co we mnie siedziało, próbowałem wyrzucić z siebie w różnej formie. Moja mama zachęcała mnie do tego. W gimnazjum zainteresowałem się kręceniem filmów. Parę lat później, w liceum, poznałem kolegę, który podzielał moją pasję, więc wspólnie zaczęliśmy je tworzyć. To były głównie nagrania humorystyczne, tworzone dla znajomych i ze znajomymi, lub takie, które stanowiły zaliczenie pracy domowej. Chcąc zgłębić wiedzę w tym zakresie, poszedłem na dziennikarstwo. Wtedy też zacząłem realizować filmy na zlecenie, np. zapowiedzi imprez dla trójmiejskich klubów. 

- Czy to znaczy, że dziennikarstwo umożliwiło Ci pokazywanie swoich filmów szerszemu gronu?
- Dziennikarstwo było efektem mojej chęci przedstawienia innym swoich wniosków i spostrzeżeń płynących z moich obserwacji świata. W tej dziedzinie naturalną formą było mówienie lub pisanie, ale ja chciałem ukazywać świat za pomocą filmu. I na studiach miałem taką możliwość. Mogłem swobodnie korzystać z kamer dostępnych na uczelni. Nikt mnie nie negował, a wręcz zachęcano mnie do tworzenia, takiego jak sam chciałem. Mogłem realizować swoje pomysły, w których coraz śmielej pokazywałem lęk i stres. Byłem wtedy w mocnym stanie depresyjnym i tworzenie pomogło mi wyrażać, co czuję. 

- Z czego wynikał ten stan?
- Silnie odczuwałem samotność i zagubienie w świecie, które powodowało u mnie stany depresyjne i lękowe. 

- O artystach często się słyszy, że czują się samotni. Czy to wynika z tego, że jesteście wrażliwsi?
- Ja bym nie kategoryzował, kto jest bardziej a kto mniej wrażliwy. Ludzie są różni i w różny sposób wyrażają swoje odczucia. Jedni o tym po prostu mówią. Ja eksperymentowałem z filmami. Gdy obroniłem licencjat, poznałem dziewczynę, z którą się wtedy związałem. Zobaczyła moje filmy i zasugerowała, abym wybrał się na Akademię Sztuk Pięknych w Gdańsku. Przez pół roku byłem wolnym słuchaczem, bo najpierw chciałem zobaczyć, jak wygląda nauka na tej uczelni. Miałem możliwość eksperymentowania z elektroniką, zacząłem lutować i to mi sprawiało radość. W końcu podszedłem do egzaminów wstępnych i zostałem studentem. Wtedy już wiedziałem, że chcę iść w kierunku sztuki generatywnej. 

- Dlaczego akurat taka forma Cię zainteresowała?
- Sztuka generatywna opiera się na budowaniu i łączeniu różnych systemów, w wyniku czego powstaje dzieło. Dla przykładu: można wydobyć nietypowy dźwięk z blach i poprzez instalację czy program komputerowy przekształcić go w coś zupełnie nowego. Można łączyć naukę ze sztuką, a to mi najbardziej odpowiadało, bo interesuję się nauką w szerokim jej zakresie: od psychiatrii, poprzez neurologię, badania mózgu, świadomości, inteligencji. Zacząłem tworzyć z Radkiem Derubą, twórcą wizualnym. Pozyskiwałem z czujników dane, z których Radek na żywo komponował animację. I tak powstawała sztuka generatywna. Wspólnie graliśmy koncerty. Poza tym każdy ze studentów ASP musiał wyjechać na plener i tam tworzyć. Mnie to ominęło, bo zachorowałem na neuroboreliozę i trafiłem na półtora miesiąca do szpitala. Z racji tego pojechaliśmy do Austrii na festiwal “Ars Electronica”. Zaproponowaliśmy mojemu wykładowcy Jarkowi Czarneckiemu zrealizowanie wspólnej pracy. Jarek miał już pewien projekt, do którego dołączyliśmy. Była to kula z dżdżownicami. Z Radkiem dodaliśmy swoje elementy i finalnie powstała instalacja składająca się z trzech części. W pierwszym są dżdżownice, w drugim świecące kule, a w trzecim można oglądać rzeczywistość w trójwymiarze. Wystawiliśmy się także w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie oraz zgłosiliśmy się na Międzynarodowe Biennale Sztuki Mediów WRO we Wrocławiu. To największy festiwal sztuki nowoczesnej w tej części Europy. Wygraliśmy je w 2017 roku, otrzymując Grand Prix. 


"Czasami prowokowałem wykładowców, np. udając, że gram na roślinach. W pewnym sensie była to moja forma buntu przeciwko temu, że w szkole nikt nie próbował zrozumieć tego, co robię"


- Brawo. Zapewne kariera artystyczna nabrała tempa?
- Tak. Pojechaliśmy z instalacją w trasę po Polsce. Robiliśmy koncerty z mrówkami. Ja się podłączałem do nich za pomocą mikrofonu i tworzyłem dźwięk, do którego jazzmani improwizowali. Do wspólnego występu zaprosił nas także Leszek Możdżer. W tym czasie ja wciąż studiowałem, ale to, co robiłem poza szkołą, było trudne do oceny przez profesorów, bo nie było dla nich znane. Czasami prowokowałem wykładowców. Na filmie stworzonym na potrzeby zajęć pokazuję, że gram na roślinach. Dotykam ich, a one pod wpływem dotyku wydają dźwięki. Tylko że to była symulacja. Nabrałem ich. 

- Łatwo uwierzyć w obraz w dobrze zmontowanym filmie.
- W pewnym sensie była to moja forma buntu przeciwko temu, że w szkole nikt nie próbował zrozumieć tego, co robię, mimo że moje prace były wystawiane poza uczelnią i docenione w poważnych galeriach. W pewnym momencie nieustanne tworzenie i życie w ciągłych rozjazdach zmęczyły zarówno mnie, Radka, jak i Jarka. Postanowiliśmy odpocząć. Ja zbliżałem się do momentu, w którym miałem stworzyć i obronić dyplom. Wykorzystałem do tego swój stan psychofizyczny. Z powodu ciągłego stresu i lęku, który odczuwałem, cierpiałem na bruksizm, tzn. mimowolnie zgrzytałem zębami w czasie snu. Było to na tyle intensywne, że spowodowało neuralgię nerwu trójdzielnego. Postanowiłem w artystyczny sposób opowiedzieć o towarzyszącym mi bólu. Obroniłem dyplom, zagrałem dwa koncerty z Bruxizmem i zamknąłem definitywnie ten projekt, bo zbyt mocno przywoływał te bóle, od których chciałem się uwolnić. A w sztuce chcę być spójny z tym, co przedstawiam. 

- Jak na twoją twórczość reagowali ludzie na koncertach?
- Na koncerty przychodzili ludzie, którzy interesują się sztuką generatywną, więc prace były odbierane pozytywnie. Raz graliśmy na zamkniętej imprezie do przysłowiowego kotleta. Pojawiały się wtedy pytania, po co to jest, w jakim celu tworzymy, czy opinie, że to jest szalone albo bezsensowne. Każdy ma prawo do odbierania sztuki na swój sposób. Nie zależało mi bardzo na pochwałach. Ważne było dla mnie to, co ja chciałem wyrazić, a w sztuce generatywnej mogłem robić to w dowolny dla mnie sposób.

- Czy teraz tworzysz?
- Jestem po długim cyklu terapii, dzięki której zyskałem narzędzia, aby radzić sobie ze swoimi lękami i otwarcie mówić, jak się czuję. W związku z tym mam mniejszą potrzebę tworzenia. Od roku odpoczywam. Bardzo szybko wypłynąłem na głęboką wodę, oczekiwania wobec mnie były duże. Świat sztuki jest wymagający, co powodowało u mnie lęki, a ja chciałem się z tego stanu uwolnić. 



"Cały czas pracuję nad sobą, aby siebie zrozumieć i doceniać to, co mam. Chcę być świadom tego, co czuję, by w mojej twórczości móc selekcjonować, co chcę pokazać światu"


- Sztuka pozwoliła Ci się uzewnętrznić w trudnych chwilach. Teraz czujesz się lepiej. Czy to znaczy, że nie potrzebujesz już tworzenia? 
- To tak jakby zapytać, czy potrzebujemy hobby.

- Są tacy, którzy twierdzą, że bez hobby życie jest smutne. 
- Myślę, że to indywidualna sprawa każdego z nas. Warto się zastanowić, czym może być pasja? Moja dziewczyna mówi, że jestem królem małych rzeczy. Bardzo staram się cieszyć drobnymi sprawami. To także jest część mojej terapii, aby przestać zatracać się tylko w jednym, bo można w tym utonąć, nie dostrzegając innych dobrodziejstw tego świata. Teraz moją miłością są rośliny. Widząc, jak powstaje nowy kwiat, jestem zadowolony i spełniony. To mi wystarcza. Cieszy mnie też możliwość pojechania rowerem w ulubione miejsce. Radość daje mi smak ciasta, które upiekę. Teraz odczuwam dużo szczęścia z małych rzeczy i to jest fajne. Żyje mi się spokojniej. Chodzę do pracy, która daje mi poczucie bezpieczeństwa, a po powrocie z niej odpoczywam. Biorę hamak, idę do lasu, leżę sobie, czytam książkę. Jak chcę zjeść pizzę, to sobie ją zamawiam. Robiąc sztukę, musiałem coś udowadniać, coś powiedzieć i pokazać. Teraz już nic nie muszę. Teraz robię to, co sprawia mi radość. Szczęście jest wolną wolą robienia tego, co chcemy, ale aby móc tak żyć, musimy być świadomymi, czego tak naprawdę chcemy. 


- A co jest dla Ciebie ważne?
- Spokój, po prostu.

- A wcześniej go nie miałeś?
- Nie miałem albo nie umiałem go zaznać. Często mówimy, że idziemy się zrelaksować, ale czy tak naprawdę umiemy odpoczywać? Ciągle gdzieś biegniemy albo o czymś myślimy. Nie potrafimy być tu i teraz i cieszyć się tą chwilą. Często nas ona przeraża. Przez wiele lat czułem stany lękowe, a tam nie ma miejsca na relaks. Cały czas pracuję nad sobą, aby siebie zrozumieć i doceniać to, co mam. Chcę być świadom tego, co czuję, by w mojej twórczości móc selekcjonować, co chcę pokazać światu. 

- O czym marzysz?
- Zamiast marzyć wolę stawiać sobie cele i je urzeczywistniać. Chcę założyć firmę z wyjątkowymi roślinami, które będę dostarczał ludziom, aby mogli mieć coś pięknego w domu i czerpali z tego radość. 


- Dziękuję za rozmowę.

Zdjęcia: archiwum Patryka (https://www.patrykchylinski.com/)

Komentarze

Popularne posty